Warsztat Naukowo-Eksperymentalny jest to druga część cyklu DZIECKO NA WARSZTAT, w której próbowaliśmy zainteresować nasze dzieci nauką :)
Jakieś zrządzenie losu sprawiło, że w naszej miejscowości w minionym tygodniu odbył się Dziecięcy Kongres Naukowy. Co prawda skierowany był on do dzieci ze szkoły podstawowej, ale postanowiłam się na nim pokazać ze Złośnikiem. I szczerze nie żałuje, fakt byliśmy tam może trochę ponad pół godziny, bo potem Złośnik stwierdził, że mu się znudziło, ale zaraz po opuszczeniu budynku nie przestawała zamykać mu się buzia i padło naprawdę wiele pytań, a zobaczyliśmy raptem dwa doświadczenia. Byłam z niego niesamowicie dumna :)
Tak na marginesie ten kongres miał na celu zachęcenie rodziców do zapisania dzieci na warsztaty organizowane przez konkretna firmę, ale to nie istotne. O tutaj znalazłam jakąś relację z tych Kongresów, bo było ich kilka w różnych miejscowościach .
Po powrocie do domu zaczęliśmy snuć plany jakie eksperymenty my przeprowadzimy. I tak oto powstał pomysł na nasz warsztat :)
JAK JEST CIEPŁO TO ROŚNIEMY
Na początku postanowiliśmy, że musi być coś z roślinkami i to najlepiej ze zbożem. Jak zaplanowaliśmy tak zrealizowaliśmy.
Przyszykowaliśmy:
- ziemię
- 3 podstawki/doniczki
- zboże, ale mogą być dowolne nasiona)
- spryskiwacz do podlewania
- łopatkę do nakładania ziemi
- etykietki
Zaczęliśmy od przygotowania podstawek/doniczek z ziemią do których będziemy wysiewać zboże. W tym celu ubraliśmy się i udaliśmy na balkon, by choć trochę oszczędzić mamie sprzątania , ale żeby nie było prosto to dostaliśmy małe łopatki do przekładania ziemi. I szło nam sprawnie do momentu, aż w odwiedziny nie wpadł kotek sąsiadów i nie postanowił nam pomóc. Co prawda z małym przerywnikiem, ale skończyliśmy nasypywać ziemię w podstawek. ( przy okazji nie spodziewanego gościa ustaliśmy, że kotki to są takie sprytne, że zawszę swoje potrzeby fizjologiczne to robią do piasku i że jeśli kotki nie wychodzą na dwór tylko są cały czas w domu to muszą mieć specjalne miejsce z piaskiem - cóż trzeba korzystać z okazji, bo kto wie może kiedyś będziemy mieć kotka w domu :) ).
Jak skończyliśmy, to z podstawkami przenieśliśmy się do domu w celu zasiania naszych ziarenek, co sprawiło wiele radości, oznaczenia co gdzie będzie rosnąć, jak również podlaniu .
Później Złośnikowi przedstawiłam, że każdą podstawkę umieścimy w innym miejscu i zobaczymy co się stanie.
- 1 na parapecie w kuchni
- 2 w lodówce
- 3 w zamrażalniku - co spotkało się z protestem, ale po negocjacjach się udało :)
I tak codziennie zaglądaliśmy w każde miejsce sprawdzać co się dzieje i by podlać nasze ziarenka. Pewnego dnia zauważyliśmy, że w podstawce postawionej na parapecie nasze ziarenka zaczęły się powiększać, tu uświadomiłam Złośnika, że ziarenka piją wodę i że zaczęły rosnąć, w pozostałych miejscach nie zaobserwowaliśmy żadnych zmian, prócz tego, że doszliśmy do wniosku, że w zamrażalniku ziemia zrobiła się twarda jak kamień i że pewnie nic z tego nie będzie, ale dalej obserwujemy. Następnego dnia zobaczyliśmy, że na parapecie roślinki kiełkują, a w pozostałych miejscach dalej nie.
Później cały czas obserwowaliśmy wzrost roślinek na parapecie, cała reszta przestała już być taka atrakcyjna :) Na dzień dzisiejszy w lodówce coś zaczyna się się powolutku dziać. W każdym razie Złośnik stwierdził, że jak roślinka ma cieplutko to rośnie, a jak jej zimno to nie chce :)
Przy okazji obserwowania tych naszych roślinek to trochę porozmawialiśmy, jak to jest u tych roślin, że tak rosną, a od roślin przeszliśmy do zwierząt i ludzi :)
KOLOROWE KWIATKI
Jak w przypadku ziarenek ustaliliśmy, że one piją wodę, to postanowiłam zobrazować to Złośnikowi bardziej. W tym celu zaproponował barwienie kwiatków.
Potrzebne:
- białe kwiatki ( w naszym przypadku margerytka)
- pojemniczki ( ja przygotowałam kubeczki jednorazowe)
- barwnik
- woda
Margerytkę podzieliliśmy na 6 części i następnie przygotowaliśmy 6 kubeczków do których naleliśmy taką samą ilość wody.
Do 5 kubeczków dodaliśmy różnych barwników (czerwony, niebieski, żółty, zielony, brązowy), w jednym zostawiliśmy bezbarwną wodę byśmy pamiętali, że margerytki na początku były białe.
Do każdego kubeczka włożyliśmy kwiatek i odstawiliśmy.
Po kilku godzinach wróciliśmy by zobaczyć czy coś się zmieniło. I to co zobaczyliśmy to zdziwiło i mnie, ponieważ spodziewałam się, że pięć kwiatków przynajmniej zacznie zmieniać barwę, a tu było trochę inaczej i już myślałam, że eksperyment nam nie wyszedł, ale pomyślałam, że może trzeba trochę więcej czasu :)
Po 3 dniach można powiedzieć, że już wszystkie kwiatki miały coś z innego koloru niż biały, więc zaczęłam Złośnikowi tłumaczyć jak to się stało. Chyba zrozumiał, ale na wszelki wypadek powtórzymy to doświadczenie z jakąś inną rośliną.
CZY TO WODA CZY NIE WODA
Jak byliśmy przy wodzie, to postanowiłam pokazać Złośnikowi co się dzieje z wodą przy zmianie temperatury.
Potrzebne:
- trzy kubeczki
- woda
- garnek z przykrywką
Wodę postanowiliśmy zabarwić na zielono tak dla urozmaicenia. Na początku naleliśmy do kubeczków tyle samo wody, ale żeby trochę poćwiczyć precyzję Złośnik dostał strzykawkę od leków przeciwbólowych dla dzieci oraz taką ala pipetę.
Jak skończyliśmy napełniać kubeczki, przeszliśmy do doświadczenia.
jeden kubeczek zostawiliśmy na stole
drugi włożyliśmy do zamrażalnika
trzeci wlaliśmy do garnka
W przypadku pierwszego kubeczka nic się nie zmieniło.
W drugim przypadku stwierdziliśmy, że zamiast wody jest lód.
Następnie ten kubeczek zostawiliśmy na stole i po pewnym czasie zobaczyliśmy, że z lodu zaczyna robić się woda.
Garnek z wodą z trzeciego kubeczka postawiłam na kuchence. Po pewnym czasie woda zaczęła wrzeć i zamieniać się w parę.
Jak już trochę poobserwowaliśmy tą parę, to wzięłam przykrywkę i przykryłam garnek stwierdzając, że jest ona chłodna. I zobaczyliśmy, że para jak dolatuję do przykrywki staję się znowu wodą.
Przy tych wszystkich przemianach wody wzięliśmy jeszcze obrazek z obiegiem wody w przyrodzie i poopowiadaliśmy co się z tą wodą dzieje.
LATAJĄCY BALON
Jak wspomniałam wcześniej, podczas pobytu na Kongresie widzieliśmy dwa doświadczenia, z których jedno przypadło Złośnikowi szczególnie do gustu, dlatego postanowiliśmy je powtórzyć w domu.
Potrzebne:
- suszarka
- balonik
Na początek poprosiliśmy tatę by nam nadmuchał kilka baloników. Następnie przygotowaliśmy suszarkę.
I zaczęliśmy wrzucać baloniki w strumień ciepłego powietrza i tylko nadmieniłam, że to dzięki temu ciepłemu powietrzu ten balonik tak się unosi do góry, ale byłam z ignorowana, bo ulatające baloniki tak się spodobały, że chłopaki skakali, biegali i krzyczeli.
Jak już trochę się uspokoili to postanowiliśmy sprawdzić czy to ciepłe powietrze jeszcze coś uniesie do góry. I tak w pokoju zobaczyliśmy plastikową piłeczkę i spróbowaliśmy.
Później sprawdziliśmy co się stanie z kredką i długopisem i ku zaskoczeniu chłopaków te przedmioty już nie chciały latać :)
ZAPACH MRÓWKOWY
Przy okazji zbierania grzybów napotkaliśmy mrowisko po którym chodziły mrówki. Zajrzałam do kieszeni kurtki a tam znalazłam jakiś paragon, który okazał się idealnym obiektem badań :)
Na początku powiedziałam Złośnikowi by powąchał kartkę i zobaczył jak wygląda. Szkudnik też był zainteresowany tą kartką.
Następnie paragon położyłam na mrowisku i pooglądaliśmy jak chodzą po nim mrówki.
Po jakimś czasie wzięłam paragon i dałam Złośnikowi do powąchania i zapytałam czy paragon pachnie inaczej, stwierdził, że tak. A jak zapytała czy wie co to za zapach, bez zastanowienia odpowiedział że to zapach mrówkowy :) Potem zapytałam czy paragon się zmienił to stwierdził, że są czarne kropki. Nie mówiąc mu żadnych nazw powiedziałam, że mrówki produkują taką substancję która tak dziwnie pachnie, jak domowy ocet i ta substancją powoduję rozmywanie się literek na paragonie.
Szkudnik w tym czasie mocno zainteresował się mrówkami i chciał je brać do rąk :)
A w domu porozmawialiśmy o mrówkach.
P.S. Jak tak rozmawiał ze Złośnikiem o tych mrówkach to przypomniała mi się moją taka historia o mrówkach na grzybobraniu z tatą :)
Zapraszamy na następne warsztaty, które będą odbywać się w listopadzie, a relację z nich zdamy 25 listopad. Tym razem będą to warsztaty kulinarne :)
Zapraszam do zapoznania się z warsztatami innych mam
Nigdy jak dotąd nie zagłębiałam się w temat mrówkowy. Nie miałam pojęcia, że wydzielają jakąś substancję... i co więcej, że ma ona zapach... Człowiek uczy się całe życie :)
OdpowiedzUsuńAdaś musi unikać mrówek bo go chcą zjeść a potem puchnie mu w miejscu ugryzienia. Warsztaty super wyszły!
OdpowiedzUsuńjak możesz wyłącz weryfikację
Możecie też sprawdzić czy Złośnik więcej urósł w lecie czy też w zimie. ;-)
OdpowiedzUsuńFajne pomysły, a te mrówki to naprawdę super! Pozdrawiam z Tajwanu.
musimy powąchać taki papierek :)
OdpowiedzUsuńostatniego nie zrobię,boję się mrówek
OdpowiedzUsuńO, mrówkowy eksperyment bardzo mi się podoba! inne też ale ten mnie zaskoczył! pozdrawiamy
OdpowiedzUsuńNo mrówki to jest to...
OdpowiedzUsuńMyśmy też sadziły/siały.
OdpowiedzUsuńI barwiłyśmy... kapustę (bo kiedyś z kwiatami nie wyszło) ;-)
A Was zapach mrówkowy bardzo nas zainteresował :-)
Mrówkowy eksperyment jest suoer, nie wiedziałam tego wiec chetnie wykorzystam kiedy napotkam mrowisko. Bardzo fajny warsztat :)
OdpowiedzUsuń